sobota, 14 września 2013

Rozdział IX

Usiedliśmy na sofie i Peter zaczął mi wszystko tłumaczyć. Musiałem przyznać, że był cierpliwy, ponieważ dużo rzeczy nie rozumiałem. Gdy skończył, zadał mi zadanie z podręcznika, a sam przesiadł się na drugi koniec kanapy i zaczął się bawić z Paco. Patrzyłem na niego w zamyśleniu. Myślałem, że on nie lubi tego psa, a ten teraz bawi się z nim.
-Rób to zadanie. Samo się nie zrobi, a gdy będziesz tak patrzył się na nas na pewno tego nie rozwiążesz. –zaskoczył mnie. Nie miał srogiego głosu jakie mieliby  z pewnością większość dorosłych. Miał głos miły i serdeczny.
-Ok. –odparłem i wziąłem się za to zadanie. Teraz było całkiem proste. Dałem do sprawdzenia Peterowi, a sam zająłem się psem. Był miły w dotyku, taki puszysty. – Jaka to rasa?
-Hmm? –podniósł na mnie pytający wzrok.
-Jaka to rasa?
-Och, Golden Retrevier. A co do Twojego zadania to spójrz. Tu, tu i tu zrobiłeś błąd. Wiesz jaki? –zacząłem myśleć jednak nic nie przychodziło mi do głowy.
-Nie. Nie mam pojęcia.
-Powiedz mi ile jest dwanaście do potęgi drugiej?
-Sto dwadzieścia pięć?
-Właśnie nie. Nie wiem skąd masz ten wynik, ale prawidłowy wynik tego dziania to Sto czterdzieści cztery. Reszta to samo. Pomyliłeś wyniki. Rozumiesz? Jeśli zastąpiłbyś te wyniki 6 i 25 to miałbyś dobrze. Rozumiesz?
-Chyba tak.
-Chyba czy na pewno? Bo to jest ważne.- znowu zacząłem głaskać psa.
-Tak muszę przypomnieć sobie potęgi i wtedy będzie wszystko dobrze. Dobrze zrozumiałem?
-Doskonale. To teraz następne zadanie.
-Co? A nie mogę…
-Idź Michael, po prostu idź.
-Jasne. –tak minął nam czas. Nauczyłem się pierwiastków i przy okazji potęg, ale musiałem przyznać, że ciasto miał pyszne.
-Zbieraj się młody. Koniec na dzisiaj. –z ulgą westchnąłem i pochowałem książki do plecaka.
-Pokaż tylko te ostatnie trzy zadania co Ci zadałem. -dałem mu zeszyt. –No dobrze, ale tu jest tylko jedno. Gdzie pozostałe?
-Miałem za mało czasu. –uśmiechnąłem się niewinnie.
-Michael, miałeś wystarczająco dużo czasu. Powiedz prawdę. Bawiłeś się z Paco? - uśmiechnąłem się tylko w odpowiedzi. –Ech, Młody. Skończysz je w domu.
-Co? Powiedziałeś przecież, że będę mógł robić co chcę! Już tu nie będę, więc nie będziesz mógł mi rozkazywać!
-Po pierwsze nie krzycz na mnie. Po drugie nie musisz robić tego dzisiaj. Chcę to widzieć na naszym następnym spotkaniu, zrozumiałeś?
-Ale...
-Nie, Michael. Pytałem czy zrozumiałeś.
-Zrozumiałem.
-To chodź.
Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu. Znów Peter jechał z zawrotna szybkością. Na miejsce tym razem dojechaliśmy szybciej. Weszliśmy do kafejki, ale jeszcze nikogo nie było. Usiedliśmy przy większym stoliku.
-Miałem Cię zapytać… –zacząłem – gdzie kupiłeś to ciasto?
-Smakowało ci?
-Tak było pyszne. Gdzie je kupiłeś?
-Sam je upiekłem.
-Jak nic wkręcasz mnie. –zdziwiłem się. Ten człowiek był istną zagadką!
-Dlaczego tak sądzisz? –poprawił się na pufie przypatrując mi się.
-Przecież ty jesteś facetem! I słuchasz Hip-Hopu i ogólnie! Nie mogłeś tego upiec!
-W takim razie bardzo mało o mnie wiesz.
W tym momencie przyszli Liam, John, Paul, David, Tom, Lucas, Kevin i Chris. Kiwnąłem do nich. Niepewnie podeszli do nas i przywitali się. Widać, że byli spięci.
-Cześć. –odpowiedział Peter. –Słyszałem co tutaj się dzieje i chciałbym aby niektórzy nauczyciele zmieni zawód. Jeśli mi pomożecie uda mi się. Bez waszych zeznań i pomocy nic z tego nie wyjdzie, a ja zrobię z siebie kompletnego idiotę. To co może coś zamówicie? Na  mój rachunek oczywiście.
Spojrzałem na nich, ale nikt nie kwapił się odezwać, więc postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce.
-Chciałbym deser lodowy. –tym sposobem ośmieliłem resztę do zamówień, ale niestety nikt nie chciał mówić o nauczycielach. Zdenerwowałem się nieco.
-No co jest? Nie chcecie się pozbyć tych jędz?
-Michael, wyrażaj się.
-My mamy kilka pytań. –powiedział Liam po wysłanych sobie spojrzeniach.
-Słucham. Jak będę mógł to odpowiem na wszystkie, ale musicie pamiętać, że mnie także obowiązuje tajemnica jako prawnika.
-Dlaczego pan to robi? Wcześniej dorośli o tym wiedzieli i jakoś się tym nie interweniowali.
-No cóż, ja nie wiedziałem wcześniej. Nie pozwolę aby jakiemuś dziecku…
-NIE JESTEŚMY DZIEĆMI! –krzyknęliśmy wszyscy na raz, że aż klienci kafejki się na nas spojrzeli.
-No dobrze, przepraszam, MŁODZIEŻY stała się krzywda. To jest nie ludzkie co oni robią i niezgodne z prawem. Mam poszanowanie dla prawa i go przestrzegam, więc będę walczył o to byście już nie zobaczyli tych nauczycieli.
-Tak poszanowanie dla prawa. Szczególnie dla przepisów drogowych. –mruknąłem złośliwie. Peter za to kopnął mnie pod stołem.
-Czy jest pan ojcem Michaela? –zapytał Chris.
-A w pysk chcesz?! On nigdy nie będzie moim ojcem!
-Michael uspokój się! Chris tylko zapytał. –powiedział zły Peter. –Jak widzisz, nie jestem jego ojcem. –zwrócił się do mojego kolegi.
-Ale jest pan taki do niego podobny!
-Wiele ludzi jest do siebie podobnych. –uśmiechnął się smutno.
-No dobrze. To co chłopaki? Możemy chyba powiedzieć.
Przez najbliższe pół godziny mówili jak traktują ich nauczyciele. Peter to wszystko zapisywał i w niektórych momentach dopytywał się. Ja przez całe to spotkanie zdążyłem zjeść pucharek lodów i dwa ciasta.
-Dziękuje, że mi pomogliście. Możecie być pewni, że od przyszłego miesiąca będziecie mieć innych nauczycieli.
-To my dziękujemy. Do widzenia.
Peter spojrzał na mnie.
-Jak ty to wszystko zmieściłeś?
-Normalnie. Teraz do domu tak?
-Tak tylko zadzwoń do mamy i zapytaj czy już jest.
-Ok. > Cześć mamo. O której będziesz w domu?
> Cześć synku. Będę o dwudziestej.
> O której? Chyba żarty sobie stroisz! O dwudziestej? Ale ja zapomniałem kluczy!
> To już tyle czekasz?
> Czekam od dwunastej bo wcześniej skończyłem.
> I tak cały czas przed domem na schodkach siedzisz?
> Nie. Jestem u Petera. Ale o dwudziestej?! Nie możesz wcześniej?
> Nie przykro mi.
> To może ja wpadnę do Ciebie do biura co?
> Jesteśmy na jakiejś delegacji. Dziś rano zadzwonili. Poproś Petera na pewno się zgodzi abyś tam jeszcze trochę pobył.
> Ok. Pa Mamo.
> Pa synku.
Odwróciłem się do Petera.
-Słuchaj jest taka tyci, tyci sprawa...
-Wiem, słyszałem. Nicole wróci dopiero o dwudziestej.
-Tylko bez matmy, błagam!
-Matematyki nie będzie. Nie martw się. Tylko musimy zrobić zakupy. Nie mam nic w lodówce.
-Jasne. –ruszyliśmy z parkingu i pojechaliśmy do supermarketu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz