sobota, 7 września 2013

Rozdział VIII

-Nie wchodzisz?- usłyszałem tuż nad sobą. Tak się przestraszyłem, że podskoczyłem i wypuściłem książkę z rąk.
-Zapomniałem kluczy, a mama jest jeszcze w pracy. –powiedziałem podnosząc podręcznik.
-O której przyjedzie?
-Nie wiem. W poniedziałki jest trochę dłużej . Różnie przychodzi.
-Jesteś zbyt roztrzepany. Wsiadaj to pojedziemy do mnie.
-Chyba uderzyłeś się w głowę!
-Jeśli chcesz tu siedzieć przez dwie i pół godziny, a potem taki kawał tłuc się samemu z powrotem do kafejki to proszę bardzo. Ja Cię nie zmuszam. U mnie przynajmniej będziesz mógł płyt posłuchać.
Spojrzałem na niego gniewnie. – To nie fair! Nie powinien mnie szantażować! –myślałem.
-A jak – ciągnął dalej. – Twoja mama się dowie o tej sytuacji to możesz być pewny, że będzie zła.
-Powiesz jej?! –krzyknąłem wściekły.
-Ja? Nie. Ty jej powiesz.
-Mocno bolała główka gdy się o nią uderzyłeś? Powiedz, opuścili Cię kiedy byłeś mały, prawda?
-A co jej powiesz kiedy się spyta o płyty?
-Prawdę, że dostałem je od Ciebie.
-Właśnie. A jak zada Ci pytanie dlaczego tu siedzisz?
-Bo zapomniałem kluczy?
-A jak się zapyta, dlaczego ze mną w takim razie nie pojechałeś tylko czekałeś sam pod domem zamiast pojechać ze mną i odrabiać lekcje?
-Bo... bo... Grr.... –nic więcej nie powiedziałem tylko chwyciłem plecak i poszedłem do samochodu. Z furią rzuciłem plecak na tylne siedzenie i trzasnąłem drzwiami. Wściekły na siebie i na Petera odwróciłem się do niego plecami. Usłyszałem jak wchodzi i ponownie odpala auto.
-Zapnij pasy.
-Bo co?
-Bo nie wyjedziemy tak długo aż tego nie zrobisz.
-Ojej. – ale posłusznie zapiąłem pasy. Teraz siedziałem prosto i tylko głowę oparłem o oparcie. W tle tym razem leciała piosenka Honey. Patrzyłem za okno nie odzywając się do niego. Oparłem czoło o szybę i już zasypiałem, gdy nagle zatrzymaliśmy się gwałtownie, a ja uderzyłem się o nią. Spojrzałem gdzie jesteśmy. Byliśmy na krzyżówce i właśnie wyjechały nam 2 samochody. Gdyby Peter nie zahamował to na pewno uderzyłyby w nas.
-Pierdoleni ściganci. Cholera jak dorwę jednego to kurwa nie przeżyje on tego. –mruczał pod nosem chyba zapominając o mojej obecności. Dopiero kiedy stanęliśmy na następnym czerwonym świetle na mnie spojrzał
-Na śmierć zapomniałem, że tu siedzisz! Słyszałeś wszystko prawda?
W odpowiedzi uśmiechnąłem się bezczelnie.
-Radzę Ci tego nie powtarzać w mojej obecności, a tym bardziej swojej mamy.
-Dlaczego nie w Twojej? I tak już się bardziej nie zgorszysz.
-Nie, ale zawsze mogę Ci sprawić lanie. –gdy to mówił patrzył mi prosto w oczy. W tamtej chwili byłem przerażony. Zgasił silnik i wysiadł. Próbowałem się opanować. Chwyciłem plecak i poszedłem za nim. Spojrzałem na budynek i stanąłem. Miał ogromny dom i piękny podjazd, a naokoło  śliczny ogród.
-Wow. Ty tu mieszkasz?
-Tak. Wchodź.
Wszedłem do środka i otwarłem usta z podziwu. Było tu pięknie. Wszystko w stylu Wiktoriańskim. W niektórych miejscach białe kolumny. Wspaniale.
-Wow. I na serio tutaj mieszkasz? Sam?
-Mieszkam tutaj ale nie sam.
-Nic nie mówiłeś, że masz żonę albo coś takiego! –krzyknąłem.
-To nie jest żona. –powiedział rozbawiony i zagwizdał. Po chwili usłyszałem ciężki sapanie i coś włochatego przygniotło mnie do posadzki. Zaczęło mnie lizać po całej twarzy.
-Paco! Nie dobry pies! Zły pies!
Gdy w końcu mogłem normalnie usiąść Peter zwrócił na mnie uwagę.
-Przepraszam zazwyczaj tak się nie zachowuje. Siad Paco! Zostań! Zły pies! –pies jakby wyczuwając, że jego właściciel jest na niego zły zaskomlał przeciągle. Spojrzałem na niego i odwróciłem się do Petera, a ten już czekał z wyciągniętą ręką. Skorzystałem.
-Nie będzie Ci przeszkadzać jeśli pójdzie z nami? –zapytał mnie.
-Myślałem, że kazałeś mu tu zostać.
-Przecież nie będzie tu siedział całą wieczność. Chociaż za ten wybryk przydałaby mu się większa kara. –wysłał karcące spojrzenie psu. Ten położył uszy na sobie.
-Paco chodź. –zwierzę natychmiast się podniosło i podbiegło do niego. Zaczęło się przymilać i domagać pieszczot. Przeszliśmy do salony. Był urządzony w tonowanych kolorach. Na środku stał ogromny rzeźbiony stół, a na około dwanaście równych, dużych  oraz pięknych krzeseł. Po prawej stronie, pod ścianą znajdowała się biała sofa, która wyglądała na bardzo wygodną. Po lewej było piękne, duże okno wychodzące na ogród. Tego wszystkiego dopełniał widok kominka, w którym zawsze gdy się paliło radosne iskierki oświetlały przepiękny dywan. Byłem zachwycony. Rozglądałem się dookoła chcąc jak najwięcej zapamiętać.
-Chcesz coś do picia? –zapytał Peter i przywrócił mnie do rzeczywistości.
-A masz jakiś sok?
-Jasne. Rozgość się, a ja Ci przyniosę.
Gdy wyszedł usiadłem na kanapie i zacząłem się rozglądać. Nie trwało to długo, ponieważ Paco wskoczył na kanapę i zaczął się do mnie przymilać. Taką scenkę zastał Peter.
-Paco! Co w Ciebie dziś wstąpiło? –odłożył sok i jakieś ciasto na stolik i podszedł do psa –I co ja mam z Tobą zrobić hmm? Chodź wypuszczę Cię na ogród.
-A nie może tutaj zostać? –zapytałem nieśmiało. Peter natychmiast się odwrócił i spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem.
-Jeśli chcesz to nie widzę żadnych przeciwwskazań. Siadaj do stołu i wyciągaj matematykę. - spojrzałem na niego jak na wariata.
-Matmę? Zwariowałeś? Po co?
-Po pierwsze nie zwariowałem, a po drugie sam mówiłeś, że długi czas się nie uczyłeś z tego przedmiotu. Teraz będziesz nadrabiał te zaległości.
-Chyba się czegoś naćpałeś.
 -Nie Michael, niczego się nie naćpałem. Tu masz pusty zeszyt i w nim będziesz zapisywać obliczenia. Proszę bardzo. Na co czekasz? Wyciągnij podręcznik.
-A może ja nie chcę?
-A może mnie to guzik obchodzi?
-Nie będziesz mi mówił co mam robić! –wstałem gwałtownie przewracając krzesło. –Nie musiałem tutaj przyjeżdżać! Jak tak mają wyglądać te dwie i pół godziny to ja już wole iść na piechotę do domu! Nie będziesz mi rozkazywać! Nie jesteś moim panem! Myślisz, że jak zrobiłeś na mamie wrażenie to ja nie mam nic do gadania? To posłuchaj tego. Powinien to zrozumieć nawet taki pusty kretyn jak ty! W tej kwestii to ja mam ostatnie zdanie! Spotykam się z Tobą tylko i wyłącznie dlatego, że obiecałem mamie! Ale po kilku spotkaniach już się nigdy więcej nie zobaczmy, więc nie drzyj się na mnie jak ostatni pedał! Jasne? –wykrzyczałem mu to wszystko w twarz, a ostatnie wysyczałem. On cały czas zachowywał kamienną twarz, więc nie mogłem nic z niej wyczytać.
-To teraz moja kolej. –zaczął niskim tonem –Siadaj! –krzyknął podstawiając mi krzesło. –Myślisz, że tego nie wiem?! Myślisz, że jestem na tyle tępy żeby tego nie zauważyć?! Teraz ty posłuchaj mnie. Wiem co mnie myślisz, wiem też, że najchętniej posłałbyś mnie do wszystkich diabłów. Ale teraz jesteś pod moją opieką! TAK POD MOJĄ OPIEKĄ! Twoje oceny lecą w dół, więc będziesz się teraz uczył. Nie obchodzi mnie Twoje zdanie.
-A jeśli nie będę się uczył to co? Dasz mi lanie?!
-ZWARIOWAŁEŚ?! W samochodzie stałeś się zbyt bezczelny. Chciałem Cię tylko przerazić! Ty chyba nie pomyślałeś, że mówię to na poważnie?! Pomyślałeś?! Nie wierzę! Ty, chłopak, który uciekł przez okno w łazience ze spotkania uwierzył w takie coś!
-Weź się zamknij, ok.?! Wyglądałeś przekonująco!
-Nadal nie wierzę, że w to uwierzyłeś. Przecież ja żadnego dzieciaka jeszcze nigdy w życiu nie uderzyłem! I od Ciebie miałbym zaczynać po takiej groźbie jaką mi wygłosiła, Nicole? – i wybuchnął śmiechem! Najzwyczajniej w świcie wybuchnął śmiechem! Zdenerwowałem się jeszcze bardziej o ile to możliwe.
-A chuj mnie obchodzi w co ty wierzysz! –Peter od razu przestał się śmiać. Oczy zapłonęły mu furią. Podszedł do mnie. Cofałem się do tyłu aż natrafiłem na stół.
-Jednak zacznę dziś od Ciebie. –powiedział przez zaciśnięte zęby. Przeraziłem się nie na żarty. A Peter bez ostrzeżenia trzepnął mnie w tył głowy dosyć mocno i powiedział : –Jeśli jeszcze raz usłyszę, że przeklinasz nie ważne czy w mojej obecności, czy nie, to zrobię wszystko abyś miał szlaban i brak kieszonkowego przez najbliższe trzy miesiące jak nie więcej, zrozumiałeś?
Kiwnąłem na znak zgody, gdyż nie mogłem wykrztusić ani słowa.
-Nic nie słyszę Michael.
-Zrozumiałem.
-Świetnie. A teraz siadaj i bierz się za matematykę. Chyba, że jeszcze chcesz coś dodać?
-Nie.- odparłem cicho i wyjąłem podręcznik.
-Michael przecież ty nic nie umiesz z tej matematyki. Chcesz powtarzać rok?
-Ale to nie Twoje zmartwienie tylko moje. Nie potrzebuje niczyjej pomocy. Sam sobie poradzę.
-Tak sądzisz?
-Tak.
-Sam sobie ze wszystkim dasz radę tak?
-Tak.
-To sam możesz już sobie robić posiłki, -spojrzałem na niego. – prać, sprzątać, myśleć o pieniądzach, płacić rachunki i jeszcze szkoła. Mam wymieniać dalej? –z każdą kolejną czynnością moje oczy robiły się coraz większe.
-Mama to wszystko robi?
-No nie. Twoja mama nie chodzi do szkoły. –uśmiechnął się.
-No ok, ale oprócz tej szkoły to robi to wszystko?
-Tak. I jeszcze wychowuje Ciebie co nie jest łatwym zadaniem. Sam chyba to przyznasz. Miewasz humorki jak kobieta w ciąży. –zrobiłem tak idiotyczną minę, że Peter po raz kolejny wybuchnął śmiechem.
-Nieprawda! –zaprzeczyłem.
-Nie? A co było w szkole? Byłeś dla mnie nawet miły , a gdy wyszliśmy przed nią i zaproponowałem, że Cię podwiozę. Powiedziałeś, że nie, bo masz taki kaprys, a pod domem? Spytałeś czy mnie upuścili gdy byłem mały. Spytaj się mamy jakie miała humorki. No nie patrz się tak na mnie.
-Nie jestem humorzasty!
-Nie? A przed chwila byłeś spokojny. Teraz jesteś wściekły.
-Ja... yyy... eee... –naburmuszony odwróciłem się na krześle.
-Michael pouczysz się teraz, potem będzie spotkanie, a później będziesz mógł robić co chcesz. To jak? Zgadzasz się?
-I tak nie mam tu nic do gadania, prawda? –widząc, że Peter uśmiechnął się do mnie westchnąłem. –Ok, ale chcę uczyć się na kanapie.
-No dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz