wtorek, 17 września 2013

UWAGA!!!

Szukam bety. Beta musi mieć dobre oceny z polskiego. Chętne osoby proszę o kontakt 9884625- gg lub alicja1wozniakowska@o2.pl -e-mail.

sobota, 14 września 2013

Rozdział IX

Usiedliśmy na sofie i Peter zaczął mi wszystko tłumaczyć. Musiałem przyznać, że był cierpliwy, ponieważ dużo rzeczy nie rozumiałem. Gdy skończył, zadał mi zadanie z podręcznika, a sam przesiadł się na drugi koniec kanapy i zaczął się bawić z Paco. Patrzyłem na niego w zamyśleniu. Myślałem, że on nie lubi tego psa, a ten teraz bawi się z nim.
-Rób to zadanie. Samo się nie zrobi, a gdy będziesz tak patrzył się na nas na pewno tego nie rozwiążesz. –zaskoczył mnie. Nie miał srogiego głosu jakie mieliby  z pewnością większość dorosłych. Miał głos miły i serdeczny.
-Ok. –odparłem i wziąłem się za to zadanie. Teraz było całkiem proste. Dałem do sprawdzenia Peterowi, a sam zająłem się psem. Był miły w dotyku, taki puszysty. – Jaka to rasa?
-Hmm? –podniósł na mnie pytający wzrok.
-Jaka to rasa?
-Och, Golden Retrevier. A co do Twojego zadania to spójrz. Tu, tu i tu zrobiłeś błąd. Wiesz jaki? –zacząłem myśleć jednak nic nie przychodziło mi do głowy.
-Nie. Nie mam pojęcia.
-Powiedz mi ile jest dwanaście do potęgi drugiej?
-Sto dwadzieścia pięć?
-Właśnie nie. Nie wiem skąd masz ten wynik, ale prawidłowy wynik tego dziania to Sto czterdzieści cztery. Reszta to samo. Pomyliłeś wyniki. Rozumiesz? Jeśli zastąpiłbyś te wyniki 6 i 25 to miałbyś dobrze. Rozumiesz?
-Chyba tak.
-Chyba czy na pewno? Bo to jest ważne.- znowu zacząłem głaskać psa.
-Tak muszę przypomnieć sobie potęgi i wtedy będzie wszystko dobrze. Dobrze zrozumiałem?
-Doskonale. To teraz następne zadanie.
-Co? A nie mogę…
-Idź Michael, po prostu idź.
-Jasne. –tak minął nam czas. Nauczyłem się pierwiastków i przy okazji potęg, ale musiałem przyznać, że ciasto miał pyszne.
-Zbieraj się młody. Koniec na dzisiaj. –z ulgą westchnąłem i pochowałem książki do plecaka.
-Pokaż tylko te ostatnie trzy zadania co Ci zadałem. -dałem mu zeszyt. –No dobrze, ale tu jest tylko jedno. Gdzie pozostałe?
-Miałem za mało czasu. –uśmiechnąłem się niewinnie.
-Michael, miałeś wystarczająco dużo czasu. Powiedz prawdę. Bawiłeś się z Paco? - uśmiechnąłem się tylko w odpowiedzi. –Ech, Młody. Skończysz je w domu.
-Co? Powiedziałeś przecież, że będę mógł robić co chcę! Już tu nie będę, więc nie będziesz mógł mi rozkazywać!
-Po pierwsze nie krzycz na mnie. Po drugie nie musisz robić tego dzisiaj. Chcę to widzieć na naszym następnym spotkaniu, zrozumiałeś?
-Ale...
-Nie, Michael. Pytałem czy zrozumiałeś.
-Zrozumiałem.
-To chodź.
Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu. Znów Peter jechał z zawrotna szybkością. Na miejsce tym razem dojechaliśmy szybciej. Weszliśmy do kafejki, ale jeszcze nikogo nie było. Usiedliśmy przy większym stoliku.
-Miałem Cię zapytać… –zacząłem – gdzie kupiłeś to ciasto?
-Smakowało ci?
-Tak było pyszne. Gdzie je kupiłeś?
-Sam je upiekłem.
-Jak nic wkręcasz mnie. –zdziwiłem się. Ten człowiek był istną zagadką!
-Dlaczego tak sądzisz? –poprawił się na pufie przypatrując mi się.
-Przecież ty jesteś facetem! I słuchasz Hip-Hopu i ogólnie! Nie mogłeś tego upiec!
-W takim razie bardzo mało o mnie wiesz.
W tym momencie przyszli Liam, John, Paul, David, Tom, Lucas, Kevin i Chris. Kiwnąłem do nich. Niepewnie podeszli do nas i przywitali się. Widać, że byli spięci.
-Cześć. –odpowiedział Peter. –Słyszałem co tutaj się dzieje i chciałbym aby niektórzy nauczyciele zmieni zawód. Jeśli mi pomożecie uda mi się. Bez waszych zeznań i pomocy nic z tego nie wyjdzie, a ja zrobię z siebie kompletnego idiotę. To co może coś zamówicie? Na  mój rachunek oczywiście.
Spojrzałem na nich, ale nikt nie kwapił się odezwać, więc postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce.
-Chciałbym deser lodowy. –tym sposobem ośmieliłem resztę do zamówień, ale niestety nikt nie chciał mówić o nauczycielach. Zdenerwowałem się nieco.
-No co jest? Nie chcecie się pozbyć tych jędz?
-Michael, wyrażaj się.
-My mamy kilka pytań. –powiedział Liam po wysłanych sobie spojrzeniach.
-Słucham. Jak będę mógł to odpowiem na wszystkie, ale musicie pamiętać, że mnie także obowiązuje tajemnica jako prawnika.
-Dlaczego pan to robi? Wcześniej dorośli o tym wiedzieli i jakoś się tym nie interweniowali.
-No cóż, ja nie wiedziałem wcześniej. Nie pozwolę aby jakiemuś dziecku…
-NIE JESTEŚMY DZIEĆMI! –krzyknęliśmy wszyscy na raz, że aż klienci kafejki się na nas spojrzeli.
-No dobrze, przepraszam, MŁODZIEŻY stała się krzywda. To jest nie ludzkie co oni robią i niezgodne z prawem. Mam poszanowanie dla prawa i go przestrzegam, więc będę walczył o to byście już nie zobaczyli tych nauczycieli.
-Tak poszanowanie dla prawa. Szczególnie dla przepisów drogowych. –mruknąłem złośliwie. Peter za to kopnął mnie pod stołem.
-Czy jest pan ojcem Michaela? –zapytał Chris.
-A w pysk chcesz?! On nigdy nie będzie moim ojcem!
-Michael uspokój się! Chris tylko zapytał. –powiedział zły Peter. –Jak widzisz, nie jestem jego ojcem. –zwrócił się do mojego kolegi.
-Ale jest pan taki do niego podobny!
-Wiele ludzi jest do siebie podobnych. –uśmiechnął się smutno.
-No dobrze. To co chłopaki? Możemy chyba powiedzieć.
Przez najbliższe pół godziny mówili jak traktują ich nauczyciele. Peter to wszystko zapisywał i w niektórych momentach dopytywał się. Ja przez całe to spotkanie zdążyłem zjeść pucharek lodów i dwa ciasta.
-Dziękuje, że mi pomogliście. Możecie być pewni, że od przyszłego miesiąca będziecie mieć innych nauczycieli.
-To my dziękujemy. Do widzenia.
Peter spojrzał na mnie.
-Jak ty to wszystko zmieściłeś?
-Normalnie. Teraz do domu tak?
-Tak tylko zadzwoń do mamy i zapytaj czy już jest.
-Ok. > Cześć mamo. O której będziesz w domu?
> Cześć synku. Będę o dwudziestej.
> O której? Chyba żarty sobie stroisz! O dwudziestej? Ale ja zapomniałem kluczy!
> To już tyle czekasz?
> Czekam od dwunastej bo wcześniej skończyłem.
> I tak cały czas przed domem na schodkach siedzisz?
> Nie. Jestem u Petera. Ale o dwudziestej?! Nie możesz wcześniej?
> Nie przykro mi.
> To może ja wpadnę do Ciebie do biura co?
> Jesteśmy na jakiejś delegacji. Dziś rano zadzwonili. Poproś Petera na pewno się zgodzi abyś tam jeszcze trochę pobył.
> Ok. Pa Mamo.
> Pa synku.
Odwróciłem się do Petera.
-Słuchaj jest taka tyci, tyci sprawa...
-Wiem, słyszałem. Nicole wróci dopiero o dwudziestej.
-Tylko bez matmy, błagam!
-Matematyki nie będzie. Nie martw się. Tylko musimy zrobić zakupy. Nie mam nic w lodówce.
-Jasne. –ruszyliśmy z parkingu i pojechaliśmy do supermarketu.

sobota, 7 września 2013

Rozdział VIII

-Nie wchodzisz?- usłyszałem tuż nad sobą. Tak się przestraszyłem, że podskoczyłem i wypuściłem książkę z rąk.
-Zapomniałem kluczy, a mama jest jeszcze w pracy. –powiedziałem podnosząc podręcznik.
-O której przyjedzie?
-Nie wiem. W poniedziałki jest trochę dłużej . Różnie przychodzi.
-Jesteś zbyt roztrzepany. Wsiadaj to pojedziemy do mnie.
-Chyba uderzyłeś się w głowę!
-Jeśli chcesz tu siedzieć przez dwie i pół godziny, a potem taki kawał tłuc się samemu z powrotem do kafejki to proszę bardzo. Ja Cię nie zmuszam. U mnie przynajmniej będziesz mógł płyt posłuchać.
Spojrzałem na niego gniewnie. – To nie fair! Nie powinien mnie szantażować! –myślałem.
-A jak – ciągnął dalej. – Twoja mama się dowie o tej sytuacji to możesz być pewny, że będzie zła.
-Powiesz jej?! –krzyknąłem wściekły.
-Ja? Nie. Ty jej powiesz.
-Mocno bolała główka gdy się o nią uderzyłeś? Powiedz, opuścili Cię kiedy byłeś mały, prawda?
-A co jej powiesz kiedy się spyta o płyty?
-Prawdę, że dostałem je od Ciebie.
-Właśnie. A jak zada Ci pytanie dlaczego tu siedzisz?
-Bo zapomniałem kluczy?
-A jak się zapyta, dlaczego ze mną w takim razie nie pojechałeś tylko czekałeś sam pod domem zamiast pojechać ze mną i odrabiać lekcje?
-Bo... bo... Grr.... –nic więcej nie powiedziałem tylko chwyciłem plecak i poszedłem do samochodu. Z furią rzuciłem plecak na tylne siedzenie i trzasnąłem drzwiami. Wściekły na siebie i na Petera odwróciłem się do niego plecami. Usłyszałem jak wchodzi i ponownie odpala auto.
-Zapnij pasy.
-Bo co?
-Bo nie wyjedziemy tak długo aż tego nie zrobisz.
-Ojej. – ale posłusznie zapiąłem pasy. Teraz siedziałem prosto i tylko głowę oparłem o oparcie. W tle tym razem leciała piosenka Honey. Patrzyłem za okno nie odzywając się do niego. Oparłem czoło o szybę i już zasypiałem, gdy nagle zatrzymaliśmy się gwałtownie, a ja uderzyłem się o nią. Spojrzałem gdzie jesteśmy. Byliśmy na krzyżówce i właśnie wyjechały nam 2 samochody. Gdyby Peter nie zahamował to na pewno uderzyłyby w nas.
-Pierdoleni ściganci. Cholera jak dorwę jednego to kurwa nie przeżyje on tego. –mruczał pod nosem chyba zapominając o mojej obecności. Dopiero kiedy stanęliśmy na następnym czerwonym świetle na mnie spojrzał
-Na śmierć zapomniałem, że tu siedzisz! Słyszałeś wszystko prawda?
W odpowiedzi uśmiechnąłem się bezczelnie.
-Radzę Ci tego nie powtarzać w mojej obecności, a tym bardziej swojej mamy.
-Dlaczego nie w Twojej? I tak już się bardziej nie zgorszysz.
-Nie, ale zawsze mogę Ci sprawić lanie. –gdy to mówił patrzył mi prosto w oczy. W tamtej chwili byłem przerażony. Zgasił silnik i wysiadł. Próbowałem się opanować. Chwyciłem plecak i poszedłem za nim. Spojrzałem na budynek i stanąłem. Miał ogromny dom i piękny podjazd, a naokoło  śliczny ogród.
-Wow. Ty tu mieszkasz?
-Tak. Wchodź.
Wszedłem do środka i otwarłem usta z podziwu. Było tu pięknie. Wszystko w stylu Wiktoriańskim. W niektórych miejscach białe kolumny. Wspaniale.
-Wow. I na serio tutaj mieszkasz? Sam?
-Mieszkam tutaj ale nie sam.
-Nic nie mówiłeś, że masz żonę albo coś takiego! –krzyknąłem.
-To nie jest żona. –powiedział rozbawiony i zagwizdał. Po chwili usłyszałem ciężki sapanie i coś włochatego przygniotło mnie do posadzki. Zaczęło mnie lizać po całej twarzy.
-Paco! Nie dobry pies! Zły pies!
Gdy w końcu mogłem normalnie usiąść Peter zwrócił na mnie uwagę.
-Przepraszam zazwyczaj tak się nie zachowuje. Siad Paco! Zostań! Zły pies! –pies jakby wyczuwając, że jego właściciel jest na niego zły zaskomlał przeciągle. Spojrzałem na niego i odwróciłem się do Petera, a ten już czekał z wyciągniętą ręką. Skorzystałem.
-Nie będzie Ci przeszkadzać jeśli pójdzie z nami? –zapytał mnie.
-Myślałem, że kazałeś mu tu zostać.
-Przecież nie będzie tu siedział całą wieczność. Chociaż za ten wybryk przydałaby mu się większa kara. –wysłał karcące spojrzenie psu. Ten położył uszy na sobie.
-Paco chodź. –zwierzę natychmiast się podniosło i podbiegło do niego. Zaczęło się przymilać i domagać pieszczot. Przeszliśmy do salony. Był urządzony w tonowanych kolorach. Na środku stał ogromny rzeźbiony stół, a na około dwanaście równych, dużych  oraz pięknych krzeseł. Po prawej stronie, pod ścianą znajdowała się biała sofa, która wyglądała na bardzo wygodną. Po lewej było piękne, duże okno wychodzące na ogród. Tego wszystkiego dopełniał widok kominka, w którym zawsze gdy się paliło radosne iskierki oświetlały przepiękny dywan. Byłem zachwycony. Rozglądałem się dookoła chcąc jak najwięcej zapamiętać.
-Chcesz coś do picia? –zapytał Peter i przywrócił mnie do rzeczywistości.
-A masz jakiś sok?
-Jasne. Rozgość się, a ja Ci przyniosę.
Gdy wyszedł usiadłem na kanapie i zacząłem się rozglądać. Nie trwało to długo, ponieważ Paco wskoczył na kanapę i zaczął się do mnie przymilać. Taką scenkę zastał Peter.
-Paco! Co w Ciebie dziś wstąpiło? –odłożył sok i jakieś ciasto na stolik i podszedł do psa –I co ja mam z Tobą zrobić hmm? Chodź wypuszczę Cię na ogród.
-A nie może tutaj zostać? –zapytałem nieśmiało. Peter natychmiast się odwrócił i spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem.
-Jeśli chcesz to nie widzę żadnych przeciwwskazań. Siadaj do stołu i wyciągaj matematykę. - spojrzałem na niego jak na wariata.
-Matmę? Zwariowałeś? Po co?
-Po pierwsze nie zwariowałem, a po drugie sam mówiłeś, że długi czas się nie uczyłeś z tego przedmiotu. Teraz będziesz nadrabiał te zaległości.
-Chyba się czegoś naćpałeś.
 -Nie Michael, niczego się nie naćpałem. Tu masz pusty zeszyt i w nim będziesz zapisywać obliczenia. Proszę bardzo. Na co czekasz? Wyciągnij podręcznik.
-A może ja nie chcę?
-A może mnie to guzik obchodzi?
-Nie będziesz mi mówił co mam robić! –wstałem gwałtownie przewracając krzesło. –Nie musiałem tutaj przyjeżdżać! Jak tak mają wyglądać te dwie i pół godziny to ja już wole iść na piechotę do domu! Nie będziesz mi rozkazywać! Nie jesteś moim panem! Myślisz, że jak zrobiłeś na mamie wrażenie to ja nie mam nic do gadania? To posłuchaj tego. Powinien to zrozumieć nawet taki pusty kretyn jak ty! W tej kwestii to ja mam ostatnie zdanie! Spotykam się z Tobą tylko i wyłącznie dlatego, że obiecałem mamie! Ale po kilku spotkaniach już się nigdy więcej nie zobaczmy, więc nie drzyj się na mnie jak ostatni pedał! Jasne? –wykrzyczałem mu to wszystko w twarz, a ostatnie wysyczałem. On cały czas zachowywał kamienną twarz, więc nie mogłem nic z niej wyczytać.
-To teraz moja kolej. –zaczął niskim tonem –Siadaj! –krzyknął podstawiając mi krzesło. –Myślisz, że tego nie wiem?! Myślisz, że jestem na tyle tępy żeby tego nie zauważyć?! Teraz ty posłuchaj mnie. Wiem co mnie myślisz, wiem też, że najchętniej posłałbyś mnie do wszystkich diabłów. Ale teraz jesteś pod moją opieką! TAK POD MOJĄ OPIEKĄ! Twoje oceny lecą w dół, więc będziesz się teraz uczył. Nie obchodzi mnie Twoje zdanie.
-A jeśli nie będę się uczył to co? Dasz mi lanie?!
-ZWARIOWAŁEŚ?! W samochodzie stałeś się zbyt bezczelny. Chciałem Cię tylko przerazić! Ty chyba nie pomyślałeś, że mówię to na poważnie?! Pomyślałeś?! Nie wierzę! Ty, chłopak, który uciekł przez okno w łazience ze spotkania uwierzył w takie coś!
-Weź się zamknij, ok.?! Wyglądałeś przekonująco!
-Nadal nie wierzę, że w to uwierzyłeś. Przecież ja żadnego dzieciaka jeszcze nigdy w życiu nie uderzyłem! I od Ciebie miałbym zaczynać po takiej groźbie jaką mi wygłosiła, Nicole? – i wybuchnął śmiechem! Najzwyczajniej w świcie wybuchnął śmiechem! Zdenerwowałem się jeszcze bardziej o ile to możliwe.
-A chuj mnie obchodzi w co ty wierzysz! –Peter od razu przestał się śmiać. Oczy zapłonęły mu furią. Podszedł do mnie. Cofałem się do tyłu aż natrafiłem na stół.
-Jednak zacznę dziś od Ciebie. –powiedział przez zaciśnięte zęby. Przeraziłem się nie na żarty. A Peter bez ostrzeżenia trzepnął mnie w tył głowy dosyć mocno i powiedział : –Jeśli jeszcze raz usłyszę, że przeklinasz nie ważne czy w mojej obecności, czy nie, to zrobię wszystko abyś miał szlaban i brak kieszonkowego przez najbliższe trzy miesiące jak nie więcej, zrozumiałeś?
Kiwnąłem na znak zgody, gdyż nie mogłem wykrztusić ani słowa.
-Nic nie słyszę Michael.
-Zrozumiałem.
-Świetnie. A teraz siadaj i bierz się za matematykę. Chyba, że jeszcze chcesz coś dodać?
-Nie.- odparłem cicho i wyjąłem podręcznik.
-Michael przecież ty nic nie umiesz z tej matematyki. Chcesz powtarzać rok?
-Ale to nie Twoje zmartwienie tylko moje. Nie potrzebuje niczyjej pomocy. Sam sobie poradzę.
-Tak sądzisz?
-Tak.
-Sam sobie ze wszystkim dasz radę tak?
-Tak.
-To sam możesz już sobie robić posiłki, -spojrzałem na niego. – prać, sprzątać, myśleć o pieniądzach, płacić rachunki i jeszcze szkoła. Mam wymieniać dalej? –z każdą kolejną czynnością moje oczy robiły się coraz większe.
-Mama to wszystko robi?
-No nie. Twoja mama nie chodzi do szkoły. –uśmiechnął się.
-No ok, ale oprócz tej szkoły to robi to wszystko?
-Tak. I jeszcze wychowuje Ciebie co nie jest łatwym zadaniem. Sam chyba to przyznasz. Miewasz humorki jak kobieta w ciąży. –zrobiłem tak idiotyczną minę, że Peter po raz kolejny wybuchnął śmiechem.
-Nieprawda! –zaprzeczyłem.
-Nie? A co było w szkole? Byłeś dla mnie nawet miły , a gdy wyszliśmy przed nią i zaproponowałem, że Cię podwiozę. Powiedziałeś, że nie, bo masz taki kaprys, a pod domem? Spytałeś czy mnie upuścili gdy byłem mały. Spytaj się mamy jakie miała humorki. No nie patrz się tak na mnie.
-Nie jestem humorzasty!
-Nie? A przed chwila byłeś spokojny. Teraz jesteś wściekły.
-Ja... yyy... eee... –naburmuszony odwróciłem się na krześle.
-Michael pouczysz się teraz, potem będzie spotkanie, a później będziesz mógł robić co chcesz. To jak? Zgadzasz się?
-I tak nie mam tu nic do gadania, prawda? –widząc, że Peter uśmiechnął się do mnie westchnąłem. –Ok, ale chcę uczyć się na kanapie.
-No dobrze.

poniedziałek, 2 września 2013

Uwaga!

Przez rozpoczęcie roku szkolnego rozdziały nie będą już dodawane tak systematycznie jak do tej pory :( Ale postaramy się aby dodawać je w jak najkrótszym czasie. :D

Rozdział VII

Peter nie wyglądał na uszczęśliwionego moim widokiem. Bez ostrzeżenia zabrał mi kartkę.
-To tak? –zapytał zły.
-Tak czyli jak? –postanowiłem grać na czas i zabrać mu tę kartkę. Przecież nie miałem jeszcze przepisanego ostatniego zadania!
-Tak, że ty się z matematyki w ogóle nie uczysz, lekcji nie odrabiasz, a potem masz do wszystkich pretensje! A ja jak głupi chodzę i załatwiam bo myślałem, że ty jesteś w szkole traktowany niesprawiedliwie!
-Ja tylko tak...  –wymamrotałem, a potem przypomniałem sobie z kim rozmawiam. –A ty co tu robisz? –powiedziałem oskarżycielskim tonem i wstałem po kartkę. Niestety on ją złożył i schował do kieszeni.
-Ej ja to muszę oddać! To jest kolegi!
-Naprawdę? Ojej. Szkoda by było gdybyś ją zgubił, prawda?
-Jesteś wredny! –naburmuszyłem się.
-Ale przynajmniej nie okłamuje wszystkich wokół i ich nie wciągam, aby mi pomogli wyrzucić nauczycieli których nie lubię.
-To nie tak... –znowu powiedziałem cichym głosem. –Chodzi o to, że... –wtedy znów przypomniałem sobie kogo mam przed sobą i natychmiast wstałem. Nawet nie wiedziałem kiedy usiadłem. –Nieważne, to nie Twój interes. –powiedziałem gniewnie.
-A właśnie, że mój. Ponieważ to ja robię z siebie kretyna, a nie ty. A jeśli mi nie powiesz to nie dam Ci  tej karteczki. Ona jest ważna, prawda? –jak on mnie zdenerwował!
-I nie próbuj nawet kłamać bo wtedy w ogóle nie dostaniesz tej kartki. –zastrzegł. I co ja mogłem wtedy zrobić? Musiałem mu powiedzieć. Zdenerwowany zacząłem mówić. W końcu czasu na odpisanie miałem coraz mniej. Zrezygnowany usiadłem.
-A po się w ogóle uczyć na takie przedmioty? Jak i tak dostanę z najbliższej klasówki i pracy klasowej pałę? W ogóle nie będą jej sprawdzać tylko od razu mi ją postawią, więc po co się uczyć na takie przedmioty? Szkoła bez przemocy. Phi to jakaś ściema i tyle. Tu na każdym kroku ktoś jest zastraszany. Starsi znęcają się nad młodszymi. I co niby taka dobra szkoła? Dlatego zapisałem się na karate. I co teraz naskarżysz mamie tak? –zakończyłem patrząc na niego niepewnie. Spojrzałem na zegarek, jeszcze dziesięć minut przerwy. Peter usiadł obok mnie.
-Dlaczego nie powiedziałeś tego wszystkiego swojej mamie?
-Nie chciałem żeby się martwiła. Była taka szczęśliwa kiedy się tutaj dostałem. Wcześniej chodziłem do innej szkoły, ale ją  zamknęli, więc mama załatwiła abym się tutaj dostał. Była taka dumna. Nie chciałem psuć jej idealnego świata.
-Nie pomyślałeś, że najważniejszy dla niej jesteś ty? Twoje szczęście?
-No tak ale...
-Poczekaj jeszcze nie skończyłem. Starasz się chronić mamę. Rozumiem. Tylko pamiętaj, że przez to zrujnujesz sobie życie. Matematyka jest w życiu najważniejsza, a ty ją zawalasz. Musisz mówić jej jeśli coś się stanie.
-Nie chcę aby się denerwowała ani martwiła.
-Wolisz, żeby była wściekła tak jak poprzednio?
-No nie ale...
-Nie ma innego wyjścia Michael. Masz, przepisz do końca to zadnie. Zostało ci tylko parę minut. – ipo prostu dał mi tę kartkę! Byłem trochę zdziwiony, ale szybko się opanowałem i dokończyłem przepisywać. Kiedy skończyłem Peter jeszcze stał na korytarzu tylko, że teraz rozmawiał z jakimś uczniem, którego kojarzyłem z widzenia. Rozmawiał z nim chwilę, a potem uczeń poszedł sobie.
-Przepisałeś? –zapytał podchodząc.
-Tak. –odparłem znużony. –O co pytałeś?
-Szukam uczni takich jak ty. Ale nikt się nie chce przyznać, albo ty jesteś jedynym takim przypadkiem...
-Ja znam ośmiu takich. Są z różnych klas.
-Zaprowadzisz mnie do nich?
-Jasne tylko, że za chwilę mam matmę, ale mogę się z niej urwać. Jedna godzina na matmie w jedną czy w drugą stronę. Co to za róż.... –przerwałem przerażony.
-Michael…–powiedział niskim tonem.
-No co? –broniłem się. –Po co miałbym dostać nową pałę, jeżeli mogę nie przyjść na lekcję?
-A usprawiedliwienia? Skąd je miałeś?
-No ja… Mama zawsze drukowała i podpisywała. Podpis mam na kalce i wyuczyłem się go.
-Michael! Jakbym to teraz powiedział Twojej mamie miałbyś niezły szlaban! A ja tylko utwierdzałbym ją w przekonaniu, że dobrze robi.
-O! Przypomniało mi się coś! –w tej chwili zadzwonił dzwonek i musiałem iść na matmę, bo inaczej, byłem tego pewien, Peter wygadałby wszystko mamie. Chwyciłem plecak i już miałem iść gdy złapał mnie za ramię i odwrócił.
-Zaraz będę spóźniony. –powiedziałem zirytowany. –A jeszcze muszę oddać kartkę Brianowi.
-Dzisiaj nie będziecie mieć matematyki i chemii, ponieważ...
-I dopiero teraz mi o tym mówisz?! –wtrąciłem się. –Czemu nie powiedziałeś wcześniej?!
-Przecież chciałeś skończyć to przepisywać.
Rzuciłem mu tylko wściekłe spojrzenie.
-No słucham Michael? Masz mi coś do powiedzenia?
-Tak! Dlaczego mi tego nie powiedziałeś? –popatrzyłem na niego w środku cały buzując.
-Dlatego aby dać ci lekcję.
-Lekcję to mogłeś mi dawać teraz. Wcześniej to ja miałem przerwę. –burknąłem.
-Gdybyś odrabiał lekcje normalnie to miałbyś też normalnie przerwę. Nieważnie, że nienawidzisz nauczycielki lub sądzisz, że nie warto się uczyć. Gdybyś je zrobił przerwę miałbyś dla siebie.
-Gdybyś je zrobił przerwę miałbyś dla siebie. –zacząłem przedrzeźniać Petera.
-Zaprowadź mnie lepiej do tych uczniów.
-Zaprowadź mnie lepiej do tych uczniów. –ciągnąłem głosikiem dziecka. W odpowiedzi Peter uniósł tylko brew. Westchnąłem i wyciągnąłem komórkę. Zadzwoniłem do wszystkich i umówiłem się z nimi za trzy godziny w kafejce za szkołą, ponieważ teraz mieli lekcje. Gdy skończyłem rozmawiać zwróciłem się do Petera.
-Jesteśmy umówieni, ale dopiero za trzy godziny w kafejce za rogiem. Może być?
-Tak. Dzięki Młody. No co się tak patrzysz? Chyba mogę Ci tak mówić?
Spojrzałem na niego jakby mu czułki wyrosły, ale pomyślałem, że w końcu się w tę akcję zaangażował, więc kiwnąłem głową na znak, że się zgadzam. Wyszliśmy przed szkołę i zauważyłem jak autobus szkolny odjeżdża.
-No co jest no? Dziś jest wszystko przeciwko mnie czy jak? Super! Wprost cudownie! –mamrotałem pod nosem. Próbowałem wyciągnąć deskę, ale jak na złość kółko zaklinowało się pomiędzy książkami i nie mogłem wyciągnąć. Nagle poczułem dłoń na ramieniu. Podskoczyłem jak oparzony upuszczając plecak. Odwróciłem się natychmiast. Stał tam tylko Peter, więc to on musiał mnie tak przestraszyć.
-Michael nie wyciągaj deski. Pojedziemy moim autem. I tak będę się nudził tutaj przez 2 godziny, więc chociaż cię odwiozę.
-Nie trzeba, poradzę sobie. –powiedziałem. –Pomogłeś mi w kilku sprawach, ale to nie znaczy, że zmieniłem do ciebie nastawienie. Ok?
-Oczywiście, ale po co masz się tłuc dosyć spory kawałek drogi jeśli mogę Cię podwieść?
-Bo chcę.
-Skoro tak.  Pozwól, że popatrzę.
-To wolny kraj. –powiedziałem i zacząłem szarpać za deskę. Po pięciu minutach udało mi się ją wyciągnąć, ale odpadło mi kółko.
-No cho... –już chciałem dokończyć gdy natrafiłem na ostry wzrok Petera. W zamian powiedziałem inne zastępcze słowo. - …ry jestem kiedy muszę czekać na następny autobus! - i zrezygnowany usiadłem na poręczy nawet nie przejmując się rozsypanymi książkami i zepsutą deskorolką. Usłyszałem westchnięcie i różne szmery. Nie chciało mi się podnosić głowy.
-Zbieraj się. Nie chce mi się tu czekać całą wieczność. –odezwał się do mnie Peter.
-Nie chce mi się. Bo po co?
-Wstawaj i nie marudź. Nie mam zamiaru Cię nieść do samochodu.
Westchnąłem i powlokłem się za nim do auta. Włączyłem radio.  Peter nie spoglądając na mnie nucąc pod nosem uruchomił silnik i z zawrotną szybkością opuścił szkolny parking. Spojrzałem na niego zdumiony.
-Co Ci znowu nie pasuje Michael? –zapytał spoglądają na mnie szybko.
-Nic, tylko nie myślałem, że jeździsz z taką prędkością. Myślałem, że stosujesz przepisy drogowe. Wiesz, że jesteś mięczak. -powiedziałem zamyślony. Stanęliśmy na czerwonym świetle i zorientowałem się co powiedziałem. –To znaczy nie mięczak! –próbowałem jakoś wyjść z tego bagna. W końcu mnie do domu podwoził. –Chodzi o to, że jesteś prawnikiem! Właśnie o to mi chodziło! –spojrzałem na niego niepewnie. Peter dusił się ze śmiechu! Ruszyliśmy w tym samym czasie, kiedy on wybuchnął śmiechem.
-Wiem co miałeś na myśli młody i proszę nie rób ze mnie wariata. –wydusił, kiedy przestał się wreszcie śmiać. Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem, ale po chwili wzruszyłem ramionami i zacząłem zmieniać stacje mimo, że ta piosenka była jedną z moich ulubionych. Niestety cały czas leciała ta sama.
-Masz zepsute radio?
-Słucham? A, nie, nie. Leci z płyty.
-Słuchasz takiej muzyki?
-Tak. Dlaczego pytasz?
-Ale przecież to Hip-Hop. Powinieneś go nie lubić! Moja mama mówi, że tego słuchać się nie da! Ty też tak powinieneś! –kolejny raz mnie zdołał zdziwić.
-Tak? No dobrze. Skoro chcesz słuchać Jezzu poszukaj coś w tamtych płytach. Może coś znajdziesz.
-Gdzie?
-W tamtym schowku. -odpowiedział mi i znowu stanęliśmy na czerwonym świetle. To chyba mój gorszy dzień. Spojrzałem na te płyty i aż mnie zmroziło. Przecież niektóre były najnowszymi hitami! Chciałem przeglądnąć wszystkie płyty.  Miał nawet mojego ulubionego wykonawcę! Gdy byłem w połowie usłyszałem jego głos.
-Wychodzisz? Dojechaliśmy. –nawet nie zauważyłem kiedy stanęliśmy przed domem.
-Ty tego słuchasz?!
-Tak.
-Przecież tu są oryginalne płyty zespołów i wykonawców! Niektóre kosztowały majątek! –byłem więcej niż zdziwiony. Nigdy się po nim takiego czegoś nie spodziewałem.
-Możliwe. Jeśli chcesz to możesz sobie zabrać. I tak nie słucham wszystkich.
-Ale one kosztowały majątek! Próbowałem mamę namówić żeby mi ją kupiła, ale się nie zgodziła. Powiedziała, że nie będzie wydawać kasy na takie coś. I zamiast tego kupiła mi Chopina!
-To teraz masz niepowtarzalną okazję. Bierzesz? –wybrałem trzy płyty Eminama.
-Tylko trzy? Pokaż jakie wybrałeś. Eminem? -spojrzał na mnie pytająco.
-Tak to mój ulubiony wokalista.
-W takim razie. –przerwał i wyciągnął z radia...Najnowszy Jego Album! –Masz trzymaj młody.
-Nie mogę tego przyjąć. Przecież to najnowszy Album!
-Na pewno nie chcesz tej płyty? –zapytał przypatrując mi się uważnie. Nic nie powiedziałem. –No właśnie. Bierz. Ja mam tu pełno innych płyt. Nie chcesz ich więcej? Mi tylko schowek zapełniają.
-Nie, te mi wystarczą. –wyszedłem z czterema pytami Eminema. Nigdy nawet nie przemknęłoby mi przez myśl, że je od niego dostanę! –Dzięki, że mnie podwiozłeś i za płyty. Cześć.
-Cześć młody.
Wyszedłem i pobiegłem pod drzwi. Szukałem kluczy po całym plecaku, kiedy przypomniało mi się, że zapomniałem ich zabrać. Usiadłem na schodkach. Zapowiadało się długie popołudnie. Peter szukał jakiejś płyty i chyba ją znalazł bo odpalił silnik. Aby się nie nudzić wyjąłem pierwszą książkę i zacząłem się uczyć.

sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział VI

Z Perspektywy Michaela


Nazajutrz obudziłem się koło południa. Poprzedniego dnia musiałem być potwornie zmęczony, skoro obudziłem się o tak późnej porze. Po porannej toalecie zszedłem na obiad. Wszedłem do kuchni, ale nikogo tam nie było. Znalazłem czerwoną karteczkę przyczepioną do lodówki, a na niej napisane, że w mikrofali jest spaghetti i mam to sobie odgrzać. Odgrzałem obiad i przeszedłem do salonu, aby włączyć telewizję. Gdy już wszystko zjadłem skupiłem się na filmie. Położyłem się wygodnie na kanapie i  nie wiem kiedy, zasnąłem.
Obudził mnie dzwonek telefonu, który był na stoliku. Myślałem, że zaraz wyrzucę go przez okno. Miałem taki piękny sen. Właśnie wygrałem zawody w jeździe na desce i w nagrodę dostałem hamburgery na cały rok. Usłyszałem krzątanie w kuchni, więc ruszyłem w tamtą stronę. Gdy tylko pojawiłem się w progu uśmiechnęła się do mnie mama.
-Jak się spało śpiochu? –zapytała z pięknym uśmiechem.
-Fantastycznie. –odpowiedziałem. –Która godzina? –zainteresowałem się.
-Szesnasta. Chcesz coś do jedzenia?
-Jasne. Jestem głodny jak wilk.
-Co powiesz na pizze? Nie chcę mi się dzisiaj już nic robić. Głowa mnie boli, więc wcześniej się dziś położę.
-Jasne. Tylko bez anszua. Nienawidzę tego.
-Wiem kochanie.
Po zamówieniu pizzy i czekaniu, aż dostawca ją przywiezie postanowiłem zadać mamie pytanie, modląc się w duchu aby się zgodziła.
-Mamo, mogę iść dzisiaj do skateparku?
-To wykluczone. Jesteś przemęczony wczorajszym dniem i coś ci się może stać. –użyła tej surowej nuty, której przez ostatni czas słyszę częściej niż przez ostatnie kilka lat.
-Ale mamo, spałem tyle czasu i nie jestem już zmęczony. Naprawdę.
-Nie, Michael. Słyszałeś co wczoraj powiedział Peter. Nie zgadzam się koniec.
-Ale mamo!
-Żadnego ale. Już postanowiłam i nie zmienią zdania. Dzisiaj będziesz CAŁY dzień w domu.
Naburmuszony siedziałem jedząc pizzę. –To nie fair! –myślałem. –Jakiś pajac powiedział, że mam nie wychodzić i jestem uziemiony na cały dzień!
Gdy skończyłem posiłek poszedłem do swojego pokoju i pograłem na laptopie. Kiedy poczułem się senny poszedłem do łazienki , wziąłem prysznic, spakowałem się do szkoły i poszedłem spać.
Następnego dnia wstałem wcześniej. Poszedłem do łazienki i szybko zjadłem śniadanie. Chwyciłem deskę i gdy chciałem już wychodzić mama zapytała:
-Dlaczego tak wcześnie idziesz dziś do szkoły?
-Z kolegami się umówiłem –odparłem wymijająco. Po części to była prawda.
-Ale tak wcześnie?
-Tak z Brianem. Chyba mogę?
-Oczywiście, że możesz. Wziąłeś drugie śniadanie?
-Tak mamo. Cześć!
-Pa kochanie!
Pojechałem do szkoły na desce, jak zwykle. Szybko usiadłem w szatni i czekałem na Briana. Przyszedł po pięciu minutach. Był to blondyn o długich włosach i dużych  zielonych oczach. Był wysoki i wysportowany. Lubił tak jak ja jeździć na desce i słuchać muzyki.
-Masz z matmy? –zapytałem.
-Tak, jasne. A masz wypracowanie z polskiego?
-Bierz gdzieś tam powinno być tylko przekształć. Uważaj bo brałem z Internetu.-odpowiedziałem już przepisując. Po piętnastu minutach zabrzmiał dzwonek i ruszyliśmy do klasy. Pierwszą lekcją jaką mieliśmy był angielski. Czas przeleciał mi szybko na patrzeniu się w okno. Nauczyciel przetrzymał nas na przerwie w klasie, więc nie mogłem przepisywać matmy. O mały włos, a spóźnilibyśmy się na biologię. Ta lekcja minęła jak dla mnie za szybko. Moim zdaniem moglibyśmy mieć jej więcej. Na przerwie spisałem trochę matmy, ale została mi jeszcze końcówka drugiej kartki. Teraz polski. Brianan włożył mi wypracowanie do plecaka, więc na lekcji normalnie oddałem je pani. Chyba miała zły humor, bo przepytała połowę klasy. Przez następne przerwy nie mogłem nic spisać, ponieważ nauczyciele patrolowali korytarze i łazienki. Nadeszła przerwa obiadowa, dwudziesto minutowa. Zaszyłem się w szatni i przepisywałem. Po niej miała być matma. Nagle ktoś przysłonił mi światło.
-Odejdź. Zasłaniasz mi światło. –burknąłem. Niestety ten ktoś się nie przesuwał. Wściekły, że ktoś mi przeszkadza, w spisywaniu już ostatniego zadania, sprawdziłem kto to jest. Tym kimś okazał się Peter...

niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział V

Z mamą nie wiedzieliśmy co powiedzieć. Za dużo tego jak na jeden dzień. Mama usiadła z wrażenia. To mnie wyrwało z odrętwienia. Dać mu poprowadzić tę sprawę czy nie? –myślałem. –Przecież gorzej już i tak nie może być, a przecież jego szef powiedział, że jest świetny, więc co mi szkodzi? - chciałem odezwać się pierwszy i pierwszy raz tego dnia postawić mamę w kłopotliwym położeniu. Niestety i tym razem odezwała się pierwsza.
-Ja się zgadzam. Michael? –spojrzeli na mnie. I znów miałem ten niezręczny moment.
Nawiedziły mnie głupie myśli. -Dlaczego nie mogę teraz po prostu się zabawić? Potrzymać ich w niepewności? – usiadłem z zamyślonym wyrazem twarzy na najbliższym fotelu i przeciągle westchnąłem. Spojrzałem na nich. Najpierw w jedne oczy, tak dobrze mi znane. Potem w drugie, wręcz odwrotnie. Ten facet był dla mnie kompletną zagadką. Ukryłem twarz w dłoniach.
-Michael? –usłyszałem zaniepokojony głos mamy.
-Tak mamusiu? –odpowiedziałem przesłodzonym głosem przez dłonie.
-Nic ci nie jest? –chciała kucnąć obok mnie, ale odwróciłem się od nich. Ich miny były nie do opisania. W tamtym momencie miałem tak pokręcone poczucie humoru, że sam się potem przeraziłem. Zacząłem się trząść. Postanowiłem ich postawić w jeszcze większej niepewności, czy coś mi się stało i jaka jest moja decyzja. Poczułem, że ktoś do mnie podchodzi i to nie była mama. Próbowałem znów się odwrócić, ale on mnie złapał, a ja nie mogłem się wyrwać bo odsłoniłbym twarz. On chwycił moje dłonie i mocno szarpnął, odrywając ręce. Spuściłem jeszcze bardziej głowę, aby zasłaniała mnie grzywka. Niestety Peter podniósł ją z łatwością. Zobaczył moje iskrzące się oczy i wszystkiego się domyślił.  Wyglądał na zasmuconego więc postanowiłem, że może poczuć się jeszcze gorzej. Uśmiechnąłem się bezczelnie i chamsko.
-I co podjąłeś decyzje? – zapytał tak cicho, że tylko ja to usłyszałem. Znów udało mu się mnie zaskoczyć i widać było, że jest z tego zadowolony, ponieważ uśmiechnął się kpiarsko. Kiwnąłem jedynie głową twierdząco.
-A umiesz mówisz? –znów użył tego głupiego szeptu! Już w tamtej chwili jakoś nie miało znaczenia, że przed dziesięcioma minutami uratował mnie przed zawieszeniem. Denerwował mnie ten jego szept i uśmieszek.
-Umiem. Przecież wcześniej rozmawialiśmy. Czyżbyś nie pamiętał? Skleroza to nie wytłumaczenie. To się leczy.
-Ależ oczywiście. A propos sklerozy. Nie pamiętasz już mojego pytania? –jak on mnie wkurzał. Najchętniej użyłbym na nim kilka chwytów karate.
-Pamiętam, ale to nie znaczy, że chcę odpowiedzieć.
-Peter? Jak tam Michael? –w tej chwili dziękowałem wszystkim znanym mi bóstwom, że się wtrąciła, ale jednocześnie trochę obawiałem, czy przypadkiem on się nie wygada.
-Nie. Wszystko w jak najlepszym porządku. –uśmiechnął się do mamy. –Chłopak ma po prostu za dużo wrażeń jak na jeden dzień, prawda? –zapytał mnie. Musiałem potwierdzić.
-Teraz już naprawdę muszę iść Nicole. Było naprawdę bardzo miło, ale mam mnóstwo papierkowej roboty. A co do Michaela, to na Twoim miejscu zwróciłbym na niego baczniejszą uwagę. Jutro na przykład, niech nie wychodzi z domu, niech odpocznie. Wygląda na przemęczonego. –myślałem, że go zabiję! Byłem wściekły! Gdy mama odwróciła się w moją stronę, aby sprawdzić czy faktycznie tak jest, on powiedział bezgłośnie słowo „kara”, zakrył twarz dłońmi i zaczął się trząść. W samą porę przestał, ponieważ mama odwróciła się z powrotem w jego stronę.
-Masz rację. To mu dobrze zrobi. A co do siedzenia w domu, to Michael będzie spędzał tu mnóstwo czasu. –oświadczyła.
-Dlaczego?! –krzyknąłem.
-Po pierwsze kochany, spóźniłeś się, mimo że prosiłam Cię, abyś przyszedł punktualnie, a po drugie uciekłeś przez okno w łazience. Myślę, że miesiąc szlabanu wystarczy.
-ILE?! –krzyknąłem przerażony.
Posłałem wściekłe spojrzenie w stronę Petera. To była jego wina! Ten zrobił smutną i przepraszającą minę. Gdy tylko mama odwróciła się do Niego pokazałem mu co o nim myślę  środkowym palcem.
-Nicole, to normalne, że Michael uciekł. –zaczął mówić. –Poczuł jak sytuacja go przerasta. W końcu obcy mu mężczyzna okazuje się być jego ojcem… –w tym momencie skrzywiłem się. Nie musiał tego przypominać. – i jeszcze tego samego dnia ma z nim spotkanie. Spóźnić się każdy może, a to jest tylko piętnastoletni chłopak więc uciekł od tego co straszne, przerażające i nieznane. Tym czymś jestem ja. Lecz jestem przekonany, że podczas naszych spotkań to się zmieni. Nie musisz go karać tym miesiącem szlabanu. Zrozum, to tylko dziecko. – no nie powiem, na mamie zrobiło to ogromne wrażenie. Na mnie? Żadne. I jeszcze jedno. Nie jestem dzieckiem i koniec kropka!
-No cóż, w sumie masz rację. Michael mógłbyś podziękować Peterowi za wstawieniem się za Ciebie, i że nie będziesz zawieszony.
-Taak. Dzięki. –powiedziałem jakoś mało przekonująco.
-Michael!
-No co? Jestem zmęczony. Wiesz tyle się dzisiaj działo, że padam z nóg.
-Przepraszam Cię za niego. –zwróciła się do Petera, uśmiechając się przepraszająco.
-Nic nie szkodzi. Pa Nicole! Cześć Michael!
-Cześć Peter!
-Cześć...
-Kochanie mógłbyś okazać troszeczkę więcej emocji.
-Mamo ja naprawdę jestem zmęczony. Idę pod prysznic i do łóżka Po prostu o nim marzę. Dobranoc.
-Dobranoc synku.
Po wziętym prysznicu położyłem się do łóżka. Gdy tylko moja głowa dotknęła poduszki od razu zasnąłem.

* Z Perspektywy Petera *

Gdy tylko opuściłem ten dom całe napięcie minęło. Aż sam byłem w szoku, co ten chłopak jest w stanie zrobić kiedy jest tak zdesperowany. Pojechałem na zebranie. Podczas drogi myśli tworzyły istny chaos w mojej głowie, przyprawiając o jej ból. Kiedy usiadłem na miękkim krześle, Valentino od razu zadał mi pytanie z iskrzącymi oczami. On dobrze wiedział ile to spotkanie dla mnie znaczy. Wiedział, że to jedna z szans aby poznać własne dziecko, własnego syna.
-Jaki on jest?
-No cóż. Mogę potwierdzić to, co mówiłem na początku, że na pewno ma charakter. Nie tak łatwo przyjdzie mi zdobyć jego zaufanie. Jest do mnie uprzedzony.
-Co tak długo u nich robiłeś? –zapytał inny.
-Czekałem. Michael na początku spóźnił się dwadzieścia minut. Potem nie chciał ze mną rozmawiać i chyba był mną przerażony, bo uciekł przez okno w łazience. Czekałem na niego prawie całe popołudnie. Gdy w końcu przyszedł był, lekko mówiąc, zdziwiony moją obecnością. Gdy zapytałem, czy mi odpowie na pytanie, które zadałem mu przed jego ucieczką miał taką minę… Nie, ona jest nie do opisania. Cicho się zaśmiałem i chyba to go przywróciło do rzeczywistości. Mniejsza o szczegóły. Gdy zamierzałem właśnie wychodzić to przyszedł dyrektor poinformować Nicole o tym, że jej syn został zawieszony w prawach ucznia na tydzień. Pomalował sprayem samochód matematyczki i poprzebijał opony w rowerze nauczycielki chemii. Okazało się, że obie od zawsze zaniżały jego oceny. On zgłaszał to, ale nic z tym nie robiono, więc postanowił zrobić coś,  przez co by się go bały. Potem gdy dyrektor już poszedł, chłopak odegrał niezłe przedstawienie, strasząc tym samym swoją matkę. W poniedziałek pójdę do tej szkoły i załatwię tą sprawę.
-Czyli wychodzi na to, że ma większą moc niż przypuszczaliśmy... –zaczął Valentino.
-Lub w ogóle jej nie ma. Ma tylko niesamowity charakter. –dokończyłem.
-Koniec zabrania! –krzyknął mój przyjaciel. Zdziwiłem się, że tak szybko się kończy i mimo zmęczenia postanowiłem jeszcze chwilę poczekać. Gdy wszyscy wyszli, Valentino zaczął:
-W naszych szeregach jest szpieg, Peter.
-To jest pewne?
-Tak.  Dzisiaj rano się dowiedziałem.
-Wiesz kto to?
-Niestety nie, ale mam dla Ciebie zadanie.
-Słucham. Jakie?
-Jest ono po części związane z Michaelem. Musisz go chronić, uważać na niego i dowiedzieć się czy ma też moc, czy nie. Ten szpieg, to szpieg Snajpera. Tak dobrze usłyszałeś, Snajpera. On nie może porwać Twojego syna. Musisz zrobić wszystko, aby go chronić. Rozumiesz?
-Tak, rozumiem. Zrobię wszystko, aby go chronić. –powiedziałem przerażony.
-Idź, wyśpij się bo wyglądasz jak trup –uśmiechnął się.
-Dzięki. Cześć.
-Cześć.