W tym samym czasie w salonie
Z perspektywy Petera Curtera
-Najmocniej panią przepraszam. Nie wiedziałem, że chłopak podsłuchuje. Na pewno nie zachowałbym się tak, nie taktownie. Wiem, że to będzie ośmieleniem z mojej strony, ale proszę o wybaczenie. - powiedziałem i spojrzałem na zmęczoną twarz Nicoli.
-Niech pan nie przeprasza. - uśmiechnęła się smutno. - Może powie pan jeszcze raz, co pana do mnie sprowadza? Wiem, że Michael, ale nie wieżę, że zadał pan sobie tyle trudu tylko po to, by go zobaczyć. Aby zdobyć dane osobowe innych uczestników tej działalności trzeba wieloletnich potyczek z sądami, a i tak nie ma pewności, że się wygra. Więc co pana do mnie sprowadza?
-Widzi pani, nie wiem jak to powiedzieć…Ponad piętnaście lat temu miałem wypadek. Gdy leżałem nie przytomny, lekarze bez mojej zgody oddali yyy…to co potrzebne do narodzin dziecka. Dowiedziałem się, że moje nasienie zostało już pobrane i podobno urodził się chłopiec. Chciałem poznać to dziecko, zostać dla niego ojcem, jeśli oczywiście takiego nie ma. Naprawdę nie chciałem przysparzać pani kłopotów wychowawczych. Chciałbym tylko poznać swoje dziecko, swojego syna. To co? Zgodzi się pani na to, bym spędzał z nim trochę czasu? Oczywiście jeśli mi pani nie wierzy, możemy wykonać szereg badań potwierdzających ojcostwo. Może pani też popytać wszystkich których znam, jakim jestem człowiekiem. Czy nie piję, nie biorę narkotyków i najważniejsze nie biję dzieci. To co zgadza się pani? Mógłbym go zabierać do siebie na dwie godziny, raz w tygodniu?- spytałem mając nadzieję, że moja przemowa ją przekonała. Widziałem jak myśli i zastanawia się co chwila spoglądając na sufit, gdzie pewnie był pokój chłopaka. Po długich dwóch minutach, które dla mnie trwały wieczność, odpowiedziała:
-Zgadzam się, ale...- moja radość nie miała końca, ale oczywiście zawsze jest jakieś „ale”-... chcę znać pański adres. To ja będę wyznaczać dni, w które może pan się widywać z Michaelem.- uśmiechnęła się dobrodusznie, ale po chwili zmieniła minę na taką, przez którą nikt nie chciałby jej w tej chwili podpaść. - Jeśli cokolwiek stanie się mojemu synowi lub jeśli dowiem się, że zrobił mu pan coś to przysięgam, że może pan już rezerwować łóżko na ostrym dyżurze i najlepszego chirurga plastycznego, ponieważ cały na pewno pan z tej potyczki nie wyjdzie. Zrozumiał pan?- i na koniec znów ten miły uśmiech.
-Tak, zrozumiałem proszę pani. Proszę się nie obawiać. Nie pozwolę, aby cokolwiek stało się temu chłopakowi. –uśmiechnąłem się do niej z pewnością.
-Skoro tak…Będziemy się często spotykać, więc proponuję abyśmy przeszli na ty. Co pan na to?
-Wspaniale. Peter.
-Nicole. Może wymienilibyśmy się numerami telefonów? Będzie łatwiej się kontaktować.
- Tak, świetny pomysł. Oto moja wizytówka z numerem. A teraz wybacz, ale już muszę iść. Życzę miłego dnia i aby syn Ci wybaczył jak najszybciej bo, że Ci wybaczy to w to nie wątpię. Cześć.
-Cześć i dzięki za numer.
Gdy tylko wyszedłem z domu, udałem się do mojego granatowego nissana i pojechałem na spotkanie. Tak to będzie ciekawe. Muszę im powiedzieć, że wreszcie go znalazłem, że znalazłem mojego syna. No cóż, nie rozmawiałem z nim ale na pierwszy rzut oka można powiedzieć ,że jest ciekawy świata i ma niezły charakterek, ale nie jest wulgarny. Ciekawe czy mnie polubi. - myśli tworzyły istny chaos. Właśnie skręcałem na róg Golden Street. Podziemny parking, hotel, pokój trzysta cztery. Dotarłem do niego jak w letargu. W środku jak zwykle stał stół na większą liczbę osób, balkon z pięknym widokiem z trzeciego piętra i różne ozdoby jeszcze z epoki wiktoriańskiej. Gdy tylko wszedłem wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę. Jak zawsze. Wiem co zaraz nastąpi. Pytania pozostawione bez odpowiedzi, ponieważ nie będę mógł dojść do głosu, a potem znów te oskarżenia, dopiero potem będą nowości. Usiadłem na krześle, a moim czynnościom towarzyszyła niczym nie zmącona cisza. 3...2...1...Pytania:
-I co Znalazłeś go?
-To on?
-Jak się nazywa?
-Jak wygląda?
-Jest podobny do Ciebie?
-Jak mogłeś być taki głupi, żeby spłodzić dzieciaka i nie wiedzieć który to!
-Co z tego, że byłeś nieprzytomny!
-Najpierw myśli, a dopiero potem działasz, a nie na odwrót!
Patrzyłem na nich bezradnie. Najwyższy z nich, do tego momentu nie odezwał się ani słowem tylko patrzył na mnie tymi swoimi oczami. Czułem jak mnie świdruje. Nie musiałem nawet podnosić wzroku. Po chwili usłyszałem Jego ostry ton:
-DOSYĆ!- wszyscy zamarli. Zwrócili oczy ku Niemu- Nie daliście mu dojść nawet do słowa! Może dziś będzie inaczej? Tak się rozgadaliście, że biedaczek zapomniał jak się nazywa. Dajcie mu dojść do słowa.- znów wszyscy spojrzeli na mnie. Nie ma co, Mój przyjaciel Valentino umie przemawiać i to każdy może potwierdzić.
-Byłem u tej Nicoli Grace.- zacząłem mówić –Jej syn Michael...- wprowadziłem małe napięcie, jak zawsze.- Tak to jego szukamy.- dokończyłem. Widziałem szok na twarzach, po chwili to uczucie zmieniło się na ulgę. Tak oni odczuwają tylko ulgę, ja za to odczuwam radość, która roznosiła mnie od środka. Po chwili ciągnąłem dalej –Jest szczupłym i wysokim brunetem z niebieskimi oczami i grzywką opadającą na lewe oko. To tyle jeśli chodzi o wygląd. Miałem dosłownie tylko chwilę, by mu się przyjrzeć. Wiem natomiast, że jest ciekawy świata i ma charakterek. Będę mógł się z nim spotykać raz w tygodniu, na dwie godziny. Jego matka…Nicole Grace...jest wysoką, szczupłą blondynką z niebieskimi oczami. Jest miła i serdeczna, ale gdy trzeba broni swego syna jak lwica. To wszystko co zdołałem ustalić.- skończyłem mówić.
-Rozmawiałeś z nim?- spytał Valentino.
-Nie. Gdy tylko wyjaśniłem powód mojego najścia Nicoli, Michael się wściekł i pobiegł na górę. Matka zaprowadziła mnie do salonu, a sama poszła do pokoju syna. Tam dzieciak zaczął ją nieźle wyzywać i kazał jej się wynosić, a potem przyszła z powrotem do salonu i uzgodniliśmy szczegóły.
-Świetnie. Z tego co się dowiedziałem, będziesz musiał się postarać, aby ci zaufał. Musisz ustalić jaką i jak potężną ma w sobie moc to dziecko. Trudne zadanie przed tobą. Kiedy masz pierwsze spotkanie?
-Nie wiem, Nicole ustala terminy. Zadzwoni kiedy mam po niego przyjechać.
-Musisz być w tedy...
-Wiem jaki muszę być.-przerwałem mu ostro.- Czy to już koniec zebrania?
-Tak, możecie iść. Oprócz Ciebie Peterze.- tak, teraz będzie mi potrzebna rozmowa z przyjacielem i on dobrze o tym wiedział. Gdy tylko z pokoju wyszła ostatnia osoba, Valentino spojrzał na mnie, uśmiechnął się i uścisnął dłoń po przyjacielsku.
-Gratuluje Peter. Widać, że szczęście od Ciebie promieniuje na kilometr. Jak myślisz, mogę być dla niego wujkiem?
-Najpierw musisz go poznać. A to trochę potrwa.- odparłem radosny, że tak to przyjął i tak się tym przejął.
-Ja mogę poczekać. Ważne żeby temu chłopakowi, nie stało się nic złego. Wiesz o czym mówię?
-Tak wiem. Jak myślisz, kiedy będę mógł mu powiedzieć? O nas, o jego mocy, o wszystkim?
-Nie wiem. Kiedy będzie gotowy. Kiedy Ci zaufa. Pamiętaj musi Ci bezgranicznie ufać.
-Wiem, wiem. Dzięki za rozmowę, ale muszę już iść. Muszę przygotować dom. Wiesz posprzątać, żeby nie znalazł przypadkiem jakiejś naszej rzeczy. Cześć!
-Cześć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz