sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział III

     Z perspektywy Michaela

Nie pamiętam ile tak płakałem. Byłem tak wykończony, że zasnąłem przed kolacją i spałem tak do ranka. Ranka…Bardzo wczesnego ranka, jak na mnie, w dzień wolny. Była 7:05. Dwie godziny do śniadania. Dwie godziny rozmyślania. W mojej głowie toczyła się istna bitwa myśli.
-Dlaczego to zrobiła? Dlaczego chciała mi zniszczyć życie?- odezwał się cichy głosik w mojej głowie, nazywany potocznie dumą.
-Chciała mieć Ciebie i nie zniszczyła Ci życia. Wręcz przeciwnie, urodziła Cię i wychowała.- odpowiedział drugi głosik. Może zdrowy rozsądek?
-To dlaczego mi nie powiedziała? Myślała, że się nie dowiem?
-Może się bała, że właśnie tak zareagujesz?
-Mogła mi powiedzieć wcześniej! Nie zdenerwowałbym się tak bardzo, jak wczoraj!
-Pewny jesteś? Jesteś pewny, że nie potraktowałbyś jej tak samo jak wczoraj?
-Tak!
-Nie!
-Tak!
-Nie!
-Tak!
-Tak!
-Nie!
-Ha! Mam Cię! Widzisz? Sam w to nie wierzysz. Więc po co ranić najbliższą Ci osobę?
Na takich rozmyślaniach minął mi czas i o mały włos nie spóźniłbym się na śniadanie. Zajrzałem ostrożnie do środka i zauważyłem mamę stojącą tyłem do wejścia. Na talerz nakładała jajecznicę. Ok. Raz kozie śmierć. Cicho wszedłem do kuchni i zasiadłem do stołu. Mama podała mi posiłek. Podziękowałem, ale nie byłem wstanie spojrzeć jej w oczy. Głowę miałem cały czas spuszczoną. Śniadanie przebiegało w napiętej atmosferze. W końcu nie wytrzymałem. Zebrałem całą odwagę jaką miałem w sobie i zacząłem mówić cichym, ale dobrze słyszalnym głosem.
-Przepraszam mamo. Przepraszam, że tak się zachowałem. Przepraszam, że tak krzyczałem. Wiesz ten szok i w ogóle. Mamo przepraszam, przepraszam. Wybaczysz mi?- spytałem na koniec pełen nadziei. Dopiero teraz odważyłem się spojrzeć w jej oczy. Oczy tak podobne do moich.  Natychmiast poczułem jak ktoś mnie przytula. Tak to była ona. Moja mama. Po chwili znów na nią spojrzałem i zauważyłem, że ma łzy w oczach. Zaniepokoiłem się, ale zaraz pojawił się na jej ustach najpiękniejszy uśmiech, jakim może się uśmiechnąć. Po tym  wszystkim dokończyliśmy śniadanie w miłej i radosnej atmosferze, tak innej od jakiej rozpoczynaliśmy nasz posiłek. Po śniadaniu przeszliśmy do salonu, ponieważ mama powiedziała, że ma mi coś ważnego do powiedzenia. Usiedliśmy na kanapie. Zrobiła mi gorącą czekoladę, czyli już wtedy wiedziałem, że będzie to trudna i bardzo długa rozmowa.
-Michael.- zaczęła. – Widzisz, kiedy poszedłeś wczoraj do  swojego pokoju...
-Raczej wtargnąłem tam niczym huragan.- wtrąciłem uśmiechając się słodko, niczym aniołek i spojrzałem na nią spod mojej grzywki. Uśmiechnęła się do mnie jakoś nerwowo.
-Synku…No dobrze, a więc gdy wtargnąłeś do swojego pokoju, ten pan co u nas był, jak już wiesz powiedział, że jest twoim ojcem. Ja mu wierzę, ale jeśli ty mu nie wierzysz, powiedział, że możemy zrobić testy na ojcostwo, tak dla pewności. – I proszę jak zacząć mówić na drażliwy temat, to zawsze na ten najbardziej wrażliwy. Czemu nie mogła ze mną porozmawiać o ocenach z matematyki? –Nie denerwuj się tylko Michael. – Oj było ciężko... –Peter…Bo tak mu  na imię, on chciałby się z tobą widywać raz w tygodniu, na dwie godziny. Z czasem jestem przekonana, że poprosi abyś spędzał u niego więcej czasu. - No i proszę powiedziała to.... –Co o tym myślisz? Mógłbyś go poznać. Co ty na to? – spytała mnie patrząc mi głęboko w oczy. Po chwili nie wytrzymałem tego, więc odwróciłem wzrok.
-Ja…- zacząłem – nie chcę się z nim spotykać. Mam gdzieś co on sobie o mnie pomyśli, i że niewiadomo co jeszcze zrobi. Nie chcę go poznać. Mam Ciebie i to mi wystarcza w zupełności.- dokończyłem pewny siebie i spojrzałem na nią. Zastanawiała się, a potem westchnęła.
-Michael...Rozumiem, że możesz czuć się nieswojo w tej sytuacji, ale masz okazję poznać ojca. Nie chcesz tego? Przecież możesz się z nim kilka razy spotkać i gdy go poznasz to wtedy zdecydujesz, czy nadal chcesz się z nim widywać, czy nie. Nie przekreślaj go na samym początku. Pomyśl ile trudu musiał sobie zadać. Chyba możesz go trochę poznać, prawda? Jak nie będziesz mógł się z nim dogadać, to zawsze możesz odmówić dalszych spotkań, ale nie oceniaj go po tych pierwszych. To jak? Zgadzasz się?- I powiedziała tą swoją przemowę, której nie mogłem odmówić. Dlaczego wtedy nie odmówiłem?! Wszystko potoczyłoby się wtedy normalnie. Byłbym normalnym piętnastolatkiem.
-Tak, zgadzam się, ale jak powiem, że mam dość, możemy przestać się spotykać?- najgorsze słowa jakie kiedykolwiek powiedziałem.
-Oczywiście, kochanie. To jak synku? Kiedy chciałbyś go poznać? Może jeszcze dzisiaj?- I zanim zdołałem wyksztusić słowo, ona już dzwoniła i zaczęła rozmowę. Niestety słyszałem tylko to, co mówi mama
-Halo, Peter? Widzisz, chciałabym się z Tobą umówić na dzisiejsze popołudnie. Co powiesz na godzinę 13, u mnie w domu? Hmmm…Nie możesz…To może na 15? Poznałbyś Michaela. Pasuje Ci termin? To świetnie. Do zobaczenia. Cześć.
-Mamo! Przecież ja nawet nic nie powiedziałem!- oskarżyłem ją.
-Synku, im prędzej go poznasz tym  szybciej porzucisz te swoje uprzedzenia.- uśmiechnęła się do mnie w odpowiedzi.- A teraz nie przeszkadzaj mi bo muszę zrobić jakieś ciasto.- I poszła do kuchni coś upiec. Świetnie, po prostu świetnie, cały dzień na straty. Zamiast się zrelaksować, to będę się stresował jakimś facetem. Po prostu lepiej być nie może! Już wiem! Pójdę pojeździć na desce!-  moje rozmyślania przerwał krzyk z kuchni.
-Michael! Odrób tylko pracę domową!
Tak najgorsze słowa jakie mogłem usłyszeć. Zamiast jeździć będę się męczył nad matmą. Karta pracy do zrobienia z pierwiastków. Brrr...- wszedłem na górę i zastanawiałem się czy nie wymknąć się przez okno. No tak, ale od razu zauważyłaby moje zniknięcie. Może nie tak od razu. Po godzinie. Jak przyniosłaby mi jakieś ciastka albo sok. Zrobię lekcję, tylko matmę odpuszczę. Odpiszę ją na przerwie. Tak. To będzie kompromis. Mama będzie zadowolona i ja będę zadowolony. No, przynajmniej częściowo.  No to ok. Bierz się do pracy, Michael. Najpierw może być chemia. Hmmm...kwasy. To zadanie spiszę z Internetu. Nic się przecież nie stanie, prawda? Ok. Po chemii, biologia. Oczy. To jest proste. Teraz fizyka. O matko, kto wymyśla takie pokręcone wzory na stężenie procentowe? Język polski...
-Michael, przyniosłam ci coś słodkiego i sok.- przyszła mama. Postawiła tacę na drugim stoliku i zajrzała mi przez ramię. - Dużo masz zadane?
-Nie, już kończę.- uśmiechnąłem się. –Jeszcze tylko trzy przedmioty: polski, angielski i historia.
-Szybko Ci to poszło. Na pewno wszystko robisz?- zmrużyła oczy podejrzliwie. Zły znak.
-Tak jasne –odparłem.- Nie zadali nam na weekend dużo, jeśli chcesz to możesz sprawdzić.
-Hmmm...Skoro tak mówisz. Nie będę Cię przecież sprawdzała. – uff upiekło mi się. - To zrób to do końca i potem  możesz robić co chcesz.- uśmiechnęła się i wyszła. Gdy tylko drzwi się zamknęły, wypuściłem trzymane nieświadomie powietrze. Co za ulga. Ok. Polski. Wypracowanie. Ściąga.pl. Przerobię trochę i będzie dobrze. Teraz kolej na angielski. No proszę, kocham tego nauczyciela! Nic nam nie zadał! I historia, nareszcie. Chrzest Polski i przyczyny oraz skutki. To też z Internetu się spisze i będzie dobrze. No to już. Zrobione. Mmmm pyszne te ciastka. Musze powiedzieć to mamie. Tylko jak za wcześnie wyjdę to zacznie coś podejrzewać. Może wyczyszczę deskę? Tak, to fantastyczny pomysł! – chwyciłem specjalną szmatkę oraz płyn i zaczynam polerować. Po skończonej pracy spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że już mogę wyjść. Czym prędzej zbiegłem do kuchni.
-Te ciastka były pyszne, mamo. –powiedziałem i zaraz spytałem.- Mamo mogę iść pojeździć? Powiedziałaś, że jak skończę to będę mógł...
-Tak możesz, tylko za chwilkę będzie obiad.
-Nie jestem głodny. To co mogę? –spytałem z nadzieją, robiąc minkę jak kot ze Shrek’a.
-No dobrze. Tylko zjedz coś po drodze i nie spóźnij się. Wiesz o której mamy to spotkanie?
-Tak wiem o 15. I dobrze zjem coś. Dzięki! Pa!- powiedziałem i wybiegłem z domu. Zaraz za furtką wskoczyłem na deskę i pojechałem do skateparku. Wszedłem na rampę i zacząłem jeździć. Tak, to było to. Mogłem o wszystkim zapomnieć. Mogłem się zrelaksować i poczuć to, czego brakowało mi gdy tylko stąpałem na ziemi. Tego wiatru we włosach. Tej radości i satysfakcji. Zrobiłem przerwę i pobiegłem do pobliskiej piekarni kupić drożdżówkę z serem. Zjadłem ją i znów poszedłem jeździć. Tak mogłem tak cały dzień. Nie musiałem iść na żadne spotkanie. Przerażony spojrzałem na zegarek. Dziesięć minut spóźnienia! Mama mnie zabije. Biegiem zszedłem z rampy i pojechałem jak najszybciej do domu. Do salonu wpadłem jak burza. Od progu zacząłem już dukać przeprosiny. Nie wiem czy coś zrozumieli. Miałem taką zadyszkę, że ledwo mogłem mówić. Mama patrzyła na mnie karcącym wzrokiem. Wiedziałem już, że będę miał małą pogadankę o punktualności. Ech…
-Przepraszam...bardzo... za spóźnienie... ale... nawet nie... zauważyłem... kiedy minęła... piętnasta... Jeszcze raz... bardzo... przepraszam... za spóźnienie... – gdy skończyłem padłem na jeden z dwóch foteli. Spojrzałem na ich twarze. Mamy wyrażała lekko karcący wyraz, a tego faceta… On był po prostu rozbawiony całą tą sytuacją! - To był ten moment kiedy go znienawidziłem. Ja się śpieszę na to głupie spotkanie, a ten jeszcze się ze mnie śmieje! O nie tak nie będzie. Będzie tylko kilka spotkań, a potem pa pa tatuśku od siedmiu boleści. –moje rozmyślania przerwała jak zwykle mama.
-Michael, idź do łazienki i doprowadź się do porządku. Proszę...
-Tak, jasne, oczywiście już idę. Powiedziałem i wyszedłem do łazienki. Po drodze wpadłem na chwilę po rzeczy, do pokoju. Wziąłem szybki prysznic i czym prędzej wróciłem na dół, do salonu.
-O już jesteś. Usiądź, przyniosę Ci talerzyk i coś do picia. Co chcesz? –uśmiechnęła się do mnie pocieszająco. Przełknąłem gule w gardle. Jak mogła mi coś takiego zrobić?
-Wystarczy zwykły sok albo woda. –powiedziałem zachrypniętym głosem, ale zaraz wpadłem na świetny pomysł. –Mamo, nie przemęczaj się, sam sobie przyniosę...
-Nie trzeba. –ucięła mi w pół zdania. –Poradzę sobie SAMA. A ty porozmawiaj z gościem. –
odwróciła się na pięcie i wyszła. Wyszła zostawiając mnie samego! Westchnąłem i usiadłem w fotelu. Ani mi się śniło odezwać pierwszy! Jak dla mnie moglibyśmy tam tak siedzieć, aż do powrotu mamy z kuchni. Ale niestety on miał inne plany...
-Masz na imię Michael, tak?- zwrócił się do mnie. Już chciałem mu powiedzieć, że nie. Że nazywam się Kubuś Puchatek i mieszkam w Stumilowym Lesie, ale nie zrobiłem tego.
-Tak proszę pana.
-Ja nazywam się Peter. –nie widząc żadnej reakcji z mojej strony ciągnął dalej. -Moim ulubionym sokiem jest jabłkowy. Jaki jest Twój? – widać było, że strasznie się denerwuje tym spotkaniem.. Nie ułatwiłem mu zadania.
-Pomarańczowy.
-Może żeby tak ciągle Cię nie pytać, co lubisz, to sam mi powiesz? –zapytał z nerwowym uśmiechem. Chciałem mu powiedzieć, żeby spadał i to jak najdalej od naszego domu. Niestety wtedy weszła mama.
-I co poznaliście się?
-Tak, Nicole. Z Michaela to przemiły dzieciak. –odwróciłem się natychmiast w jego stronę. Nienawidziłem kiedy ktoś nazywał mnie dzieciakiem. A zwłaszcza kiedy mówił to obcy facet.
-Muszę iść do toalety. Przepraszam. –powiedziałem przez zaciśnięte zęby i równym krokiem opuściłem salon. Gdy tylko dotarłem do łazienki, natychmiast usiadłem na brzegu wanny. W jednej chwili postanowiłem, że nie wrócę. Tylko jak? Przecież gdybym został w łazience, mama by pomyślała, że się zatrzasnąłem. Pomyślałem o oknie i już po kilku sekundach biegłem ile sił w nogach przed siebie. Do miejsca, które było tylko moje. Tak, do lasu nad brzeg sadzawki. To było moje miejsce. Nikt o nim nie wiedział. Nawet mama. Właśnie… mama. Ciekawe co zrobi kiedy się dowie…Czy już się dowiedziała? – mało mnie to wszystko obchodziło. Chciałem być jak najdalej od niego.
Przesiedziałem tam mnóstwo czasu. Widziałem przepiękny zachód słońca. Promienie pięknie odbijały się o kropelki wody, dając niesamowity efekt.  Mogłoby to trwać wiecznie. Niestety musiałem zmierzyć się z ponurą rzeczywistością. Leniwie podniosłem się i powłócząc nogą za nogą poszedłem w kierunku domu. Kiedy tam dotarłem było już ciemno. Miałem już w głowie przebieg rozmowy, która nadejdzie. Spojrzałem na okna i ze zdziwieniem stwierdziłem, że świeci się w salonie. Zazwyczaj gdy mama na mnie czekała, siedziała w kuchni. Przez chwilę pomyślałem czy może nie wejść do domu oknem, ale zrezygnowałem z tego. Przecież nie byłem tchórzem! Najciszej jak tylko umiałem otworzyłem drzwi i wślizgnąłem się do środka. Pomyślałem, że skoro jest w salonie to jest jeszcze szansa i może nie będzie dzisiaj tej rozmowy. Już byłem w połowie drogi do pokoju, kiedy pełen radości i nadziei usłyszałem głos mamy:
-Michael, zejdź do salonu, proszę Cię.
Niestety moje nadzieje były próżne. Zawróciłem i jak na ścięcie podążyłem za głosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz